wtorek, 16 lipca 2013

Ścieżki Przeklętych: Popioły Middenheim część I

1. TRUDNE POCZĄTKI

Profes przeciągnął się i natychmiast tego pożałował. Głowa eksplodowała mu falą bólu. "Bogowie", westchnął w duchu. "Nie trzeba było wczoraj tyle pić...". Rozejrzał się po pokoju usiłując sobie przypomnieć wcześniejsze wydarzenia. Na sąsiednim łóżku chrapał Gotrek. W kącie zwinięty w kłębek leżał krasnolud z charakterystycznym pomarańczowym grzebieniem na głowie. Jak mu było? A, Kuldar. Jęknąwszy podniósł się do pionu i szturchnął jednego i drugiego. "Czas wstawać, mieliśmy się rozejrzeć za robotą". Jęknął znowu...Cóż to był za dzień...

                                            ***

Dzień wcześniej grupa uchodźców z Untergartu przekroczyła bramy Middenheim. Kapitan Schiller podziękował krasnoludom i elfom za pomoc w przeprowadzeniu ich przez ostępy Drakwaldu. Ogr Arg pomachał im na pożegnanie i ruszył w miasto szukać roboty. Grupa połączonych wędrówką przez ostępy Drakwaldu nieznajomych spojrzała na siebie spode łba.
"Idźmy rozejrzeć się po mieście" zaproponował Profes. "Trzeba poszukać jakiejś roboty a przede wszystkim miejsca gdzieby przyłożyć głowę. No i trzeba rozejrzeć się za świątynię Sigmara, żeby oddać tą relikwię co ją targamy od kilku dni".
- I za piwem - krzyknął wesoło Gotrek.
W świątyni Sigmara Profes przy pomocy niedwuznacznie potrząsającego toporem Gotreka odgonił nadgorliwego akolitę za wszelką cenę usiłującego przechwycić ikonę aby samemu ją oddać w ręce przełożonego i ostatecznie udało mu się namierzyć właściwą osobę. Przełożony świątyni Sigmara, ojciec Morten wylewnie im podziękował za odnalezienie ikony, i polecił wypłacić wszystkim nagrodę ze skarbca świątyni.
Kilka godzin wędrowali po mieście rozglądając się po okolicy. Gotrek w napotkanym kramie usiłował przehandlować kuszę, ale nie udało mu się uzyskać satysfakcjonującej ceny. Elfy starały się sprawiać wrażenie, jakby krasnoludów w ogóle nie znały.
- Hej, wy - rozległo się gromko.
Nogi Gotreka drgnęły gdy ich właściciel rozglądał się za drogą ucieczki. Z bocznej uliczki wyszło czterech gwardzistów i sierżant.
- To wy przyprowadziliście uchodźców z Untergartu?
- Nie - gładko skłamał Profes na wszelki wypadek (któż wie po co ich straż szuka...).
- Nie gadaj; wasz kapitan kazał rozglądać się za dwoma elfami i dwoma krasnoludami. Drugiej takiej ekipy nie widzieliśmy jeszcze na ulicach.
Amarilla rozejrzała się po towarzyszach.
- No dobra, to my.
- W czym możemy pomóc? - wtrącił się Genfanneal.
- Jesteście proszeni do komendanta straży miejskiej. Podobno chce od was czegoś w związku z waszymi dokonaniami.
Lekko uspokojona drużyna ruszyła w ślad za strażnikami, przeciskając się przez gęsty tłum na ulicach. Od czasu do czasu rozlegał się nieprzychylny komentarz na temat nieludzi lub o wiele bardziej przychylny dotyczący urody Amarilli. W końcu dotarli do budynku straży i zostali wprowadzeni do środka. Sierżant poprowadził ich korytarzem, zastukał do drzwi przed którymi stało dwóch strażników i wprowadził drużynę do środka. Stuknął służbiście obcasami.
- znalazłem ich komendancie.
Mężczyzna za biurkiem uniósł wzrok. "Dziękuję, możecie odmaszerować".
Sierżant ponownie stuknął obcasami i opuścił pokój, zamykając za sobą drzwi.
Drużyna z zainteresowaniem wpatrzyła się w siedzącego człowieka, który pośpiesznie kończył pisać jakiś dokument. Wyglądał na około pięćdziesiątki, o ile potrafili oceniać wiek ludzi. Co prawda jego włosy były siwe, ale postura zdradzała krzepę. To wrażenie tylko się spotęgowało, gdy po zamaszystym podpisaniu dokumentu i odsunięciu go na bok człowiek się podniósł. Był wysoki...górował nawet nad niezbyt niskim elfem, a co dopiero nad resztą drużyny.
Człowiek wyszedł zza biurka. Potrząsnął po kolei dłońmi każdego z bohaterów. "Jestem Komendant Schutzmann. Słyszałem od kapitana Schillera o tym, jak pomogliście przeprowadzić uchodźców przez Drakwald. Miasto jest wam dozgonnie wdzięczne - każda ocalona dusza z okolicznych osad się liczy. Nagroda za wasz trud was nie minie". Klasnął głośno dwukrotnie w dłonie. Do pokoju wszedł jeden z trzymających wartę strażników. Komendant sięgnął po papier który chwilę wcześniej skończył wypisywać i podał mu go. "Zanieś go do skarbca i poproś o wypłacenie pieniędzy zgodnie z poleceniem". Odwrócił się do drużyny. "To nie jest duża kwota, ale na tyle możemy sobie w chwili obecnej pozwolić". Wręczając im pieniądze sięgnął jeszcze do biurka. "Weźcie jeszcze te wisiory - symbole Sigmara. Oddaliście przysługę jego świątyni, więc myślę, że będzie o was pamiętał w tych trudnych czasach". Przez chwilę jeszcze wypytywał drużynę kim są i skąd pochodzą, po czym wrócił za biurko i z westchnieniem wziął do ręki kolejny pergamin. "Idźcie jeszcze do kapitana - urządził się w starych magazynach w Altmarkt. Ja musze wracać do pracy".

     Drużyna poczłapała do kapitana, który rzeczywiście zdążył dla uchodźców urządzić prymitywne kwatery w Altmarkt, jednak podziękowała za propozycję noclegu postanawiając poszukać czegoś dla siebie. Najbliżej był lokal "Pod Kroplą" i tam tez przedzierając się przez nie najczystsze ulice bohaterowie skierowali swe kroki. Koło drzwi wisiała tablica ogłoszeń. Profes i Amarilla zbliżyli się do niej, by pozostałym przeczytać co ciekawego się na niej znajduje. Śledząc treść ogłoszeń Profes parsknął śmiechem. "Szukom chętnych do zataszczenia nowego woza do wsi co chuja nie ma, a straszno przez trakt" przeczytał na głos ku radości reszty drużyny. Elfka spojrzała na wszystkich z niesmakiem i wróciła do lektury. "Najemnicy do eskorty wozów...przetrząsanie ruin po trafieniu pocisku z piekielnego działa..jakiś zaginiony rycerz...". Gdy tak stali przed lokalem dyskutując zawartość tablicy u góry z trzaskiem otworzyła się okiennica i przy wtórze rechotu z okna wyfrunęła jakaś postać lądując płasko pomiędzy naszymi bohaterami. Po krótkim przyjrzeniu postać okazała się być krasnoludem - z charakterystycznym pomarańczowym grzebieniem zabójcy na głowie. Profes zdumiony uniósł brwi. "Ktoś kto w ten sposób traktuje zabójcę musi być albo bardzo głupi albo odważny" - pomyślał, po czym uniósł głowę do góry. "Hej, wy, co to za rzucanie?" W odpowiedzi popłynęła fala wyzwisk, sugerująca co wykrzykujący je człowiek robił z krasnoludzką matką. Profes lekko pobladł, po czym stuknął Gotreka w ramię. "Idziesz na górę"? Zabójca zdołał już się pozbierać po czym lekko chwiejnym krokiem ruszył do środka karczmy. Za nim ruszyli bez wahania Gotrek i Profes a po chwili zastanowienia ostrożnie do środka wsunęły się elfy. Zanim drzwi się za nimi zamknęły z góry usłyszeli jeszcze trzask ciosu i wysyczany komentarz "I cożeś narobił, teraz mamy na karku trzy kransoludy".

     W środku panował spory ruch. Nieznany krasnolud pewnym krokiem ruszył na górę. Profes z Gotrekiem ruszyli za nim ale zostali powstrzymani przez ochroniarza i dopiero drobna kwota przerzucona z ręki do ręki pozwoliła im na wbiegnięcie na górę. W wywołanym tym zamieszaniu nikt nie dostrzegł jak Amarilla (już bez płacenia) wślizgnęła się na górę za krasnoludami. W tym czasie Genfanneal dostrzegł Argha siedzącego samotnie przy jednym ze stołów i pomachał mu wesoło, aby po chwili do niego dołączyć.
Na piętrze tym czasem działy się niezwykle interesujące rzeczy. Zabójca był właśnie na etapie rąbania toporem drzwi do pokoju z którego kilka chwil wcześniej tak brutalnie go eksmitowano. Gotrek z Profesem przyglądali się ostrożnie z bezpiecznej odległości gdy drzwi obok otworzyły się z trzaskiem i wytoczył się zza nich człowiek trzymający się za gardło. Spomiędzy jego palców spływała krew. Zatoczył się i charcząc runął prawie pod nogi krasnoludów. Zza drzwi wyłonił się drugi człowiek i poprawił leżącemu solidnym kopniakiem. "To oduczy cię kantować" rzucił, splunął na (prawie) zwłoki i zszedł na dół. Do trupa błyskawicznie dopadła kurtyzana z sąsiedniego pokoju i zaczęła mu przetrząsać kieszenie.
W tym czasie pomimo swej solidności drzwi rąbane toporem Zabójcy stopniowo się poddawały. Po kilkunastu ciosach solidny kopniak wrzucił je do środka pokoju. Ich śladem poszedł zabójca. Profes i Gotrek wraz z niezauważoną jak do tej pory Amarillą ostrożnie podsunęli się naprzód zaglądając do pokoju. Na środku pokoju stał stół zastawiony jakimiś napitkami i jedzeniem. Trzech łasicopodobnych mężczyzn stało w kącie odciętych przez Zabójcę od jakiejkolwiek drogi odwrotu. Ten potrząsając toporem wrzeszczał coś o należnym mu złocie. Po krótkiej chwili namysłu ludzie zaczęli pozbywać się złota - na ile można było zrozumieć z wrzasków, wygranego przez krasnoluda w karty - to właśnie dobra passa - zbyt dobra według ludzi - była przyczyną lotu Zabójcy. Gdy ten usatysfakcjonowany przeliczał pieniądze do przodu wysunął się Profes. Sięgnął po topór wiszący mu za pasem.
- przed chwilą któryś z was wyrażał wątpliwości co do prowadzenia się mojej matki - zaczął spokojnym, zimnym tonem - który to był?
Trzej mężczyźni udawali, że sprawa ich w ogóle nie dotyczy, wyglądali jakby ich marzeniem było wydostanie się z pokoju w którym przebywało trzech krasnoludów w tym jeden wyraźnie wściekły. Profes powtórzył pytanie, po czym nie doczekawszy się odpowiedzi uniósł topór w górę. Trzech ludzi skuliło się lekko, ale Profes po chwili zastanowienia wpakował topór za pas, obejrzał się na przyglądającego się całej scenie Zabójcy, odsunął się na bok i wskazał ręką drzwi. "won". Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zabójca i Profes chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym ich uwagę zwróciło chrupanie dochodzące od stołu. Zgodnie obejrzeli się w tamtą stronę - to Gotrek dorwał się do zastawionego stołu i najwyraźniej korzystając z nieuwagi dwóch pozostałych krasnoludów w ekspresowym tempie konsumował co tylko mu wpadło w ręce.
- hej - wrzasnął Zabójca - zostaw!
- (chrup) przecież jak sobie poszli to szkoda, żeby (gulgul) ich żarcie się zmarnowało. Przecież ci pomogliśmy (chrup chrup) - padła odpowiedź Gotreka przerywana pośpiesznym przełykaniem.
- przecież to mój pokój i moje żarcie - wyburczał Zabójca - oni tu tylko gościnnie byli.
Profes przełknął ślinę. Wędrówka ich wykończyła, a w sumie nie mieli żadnej okazji, żeby się pożywić.
- no już, nie bądź krasnoludowi wilkiem. Dorzucimy coś do stołu - zaproponował. Swoją drogą, to jakim cudem dali rade cię wyrzucić przez okno?
- z tyłu mnie zaszli... - Zabójca spojrzał spode łba, ale w końcu się rozpogodził. W końcu co krasnolud to krasnolud. Wyciągnął rękę do Profesa. "Zwą mnie Kuldar". Profes i Gotrek przedstawili się i cała trójka rozsiadła się na tym co zostało z mebli po wcześniejszej bijatyce. Po chwili popłynęła opowieść o losach całej trójki. Profes domówił posiłek; Kuldark sięgnął po flaszkę krasnoludzkiego spirytusu a Gotrek postanowił zaszaleć i zafundował całej trójce pieczone prosię wielkości średnio wyrośniętego krasnoluda. Widząc co się szykuje Amarilla dyskretnie postanowiła się ulotnić na dół. W końcu elf jest ostatnią rzeczą jaka krasnoludom jest potrzebna przy piciu...
Właściciel karczmy załamał ręce na widok rozwalonych drzwi. Pomimo perswazji Kuldara odmówił natychmiastowej naprawy drzwi a próby krasnoludów pozbawienia drzwi sąsiedniego pokoju spełzły na niczym. Ostatecznie postanowili na noc zabarykadować drzwi potężną szafą stojącą w rogu.
Po krótkiej debacie krasnoludy ustaliły, że następnego dnia ruszą poszukac roboty w kompanii kupieckiej - Profes nie przestawał opowiadać o Altdorfie i jego wspaniałych warszatach, gdzie chciał się dalej kształcić w swoim fachu. Kuldar jedynie upewnił się, czy po drodze trafi się jakis troll, a po uzyskaniu potwierdzenia uspokojony zgodził się dołączyć do Gotreka i Profesa, którzy przezornie nie wspominali, że na dole czeka druga, bardziej zaostrzona na uszach część towarzystwa.
Impreza na górze się rozkręcała. Zwabione hałasem pojawiły się kurtyzany - Gotrek z Profesem zgodnie stwierdzili, że jeszcze aż tyle nie wypili, ale Kuldarowi to nie przeszkadzało - zabrał jedną z nich w kąt po czym dało się słyszeć rytmiczne posapywanie. Skończywszy, podciągnął spodnie, rzucił kurtyzanie monetę i wyprosił za drzwi. Przezornie od razu zasunięto je szafą i impreza trwała dalej. Po kolei krasnoludy padały, tam gdzie mogły i pokój wypełniło potężne chrapanie.
Na dole tymczasem Amarilla streściła wydarzenia na piętrze towarzyszom. Wspólnie z Sokołem doszli do wniosku, że na razie nie należy im przeszkadzać, a rano jakoś się ich ściągnie z góry.
- co porabiasz Arg? - zagadnął Sokół.
- zostałem, tego, poborcom - oznajmił dumnie ogr.
Amarilli przełykane właśnie danie utknęło w gardle. "Jak to, poborcą?" spytała ostrożnie.
- Byłech żem w urzędzie i tam mnie powiedzieli, co ja móc chodzić po domach i zabierać ludziom pieniędze. I nikt mie o nic nie bedzie pytoł a i protestować nie bedą - wyjaśnił ogr. I powiedzieli, że jak się postaram, to i tego, takim co to liczy...o, księgowym będę mógł zostać - dodał triumfalnie.
Wizja ogra - księgowego była tak niepokojąca, że zarówno Sokół jak i Amarilla czym prędzej się jej pozbyli sprzed oczu. Po dłuższej rozmowie Amarilla na chwilę zamilkła.
- słuchajcie, musze się jeszcze dzisiaj udać do gildii magów. Idziesz ze mną, Genfanneal?
- pewnie, chyba to bezpieczniejsze niż zostanie tu samemu na noc - mruknął elf.
- jo tyż pójdę - zahuczał Arg - razem bezpieczniej.
Cała trójka wyszła w mrok pozostawiając krasnoludy samym sobie.

***

Taak... - westchnął Profes. To była impreza. Rozejrzał się po pokoju. Kuldar i Gotrek najwyraźniej czuli się tak samo, ale nie ma tego czegoby solidne śniadanie nie mogło naprawić. Odsunęli szafę, rozejrzeli się, czy czegoś nie zostawili i dziarskim krokiem ruszyli na dół.


Pisał Michał "Profes" Stępowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz